Witajcie, notka szybciej niż miała być, bo pewno w tygodniu nie bardzo bym się wyrobiła z napisaniem. Na potrzeby ff Shizuo i Izaya są oficerami dowodzącymi po przeciwnych stronach. O, zapomniałabym, występuje tu chędożenie w stężeniu większym niż kiedykolwiek u mnie.
***
Echo uderzania ciężkich
wojskowych butów o posadzkę dochodzi do każdej z cel. Krok wydaje się niemal
powolny i majestatyczny, jak gdyby jego sprawca delektował się rozpełzającą
grozą i oczekiwaniem. Niczym sęp wypatrujący ofiary rozgląda się z wyższością,
po czym zmierza w obranym przez siebie kierunku.
Więźniowie wiedzą, co to oznacza,
a w udręczonym sercu każdego z nich tli się wciąż żar nadziei, że to jeszcze
nie ten moment, w którym pewnym będzie już tylko koniec. Na samym początku, gdy
tu trafili, za każdym razem witali go z entuzjazmem i wiarą, że przynosi wieść
o ich uwolnieniu.
Z czasem jednak ze zwiastuna nadchodzącej,
upragnionej wolności, zmienił się w tego, który ją zapewniał. Rozcinał
krępujące ich więzy życia i pozwalał duszy wznieść się niby gołębiowi w odmęty
firmamentu, jednocześnie oddając ciało w czułe objęcia ojczystej ziemi.
Zatrzymuje się przed drzwiami,
przed którymi stanąć chciał już dawno. Jakże beznamiętnym tonem wydaje rozkaz
dwóm spośród eskortujących go żołnierzy, a oni wchodzą do środka i wywlekają
człowieka, niechcącego okazać wobec nich żadnej słabości, wycieńczonego, ale
dumnego.
Chwytają go pod ręce i zaczynają ciągnąć
tam, gdzie każdego przed nim. Jest to prosty szlak, droga prowadząca do zguby. Do
samego serca piekła, jakim jest pokój przywódcy, który zawsze przychodzi
osobiście wybrać swoją nową ofiarę.
Mężczyzna klęczy zostawiony na
środku podłogi, ze świadomością, że jego oprawca już niedługo wkroczy do pomieszczenia,
a on będzie zmuszony zasmakować nieuniknionego. Czy się boi? Strach przed śmiercią
jest naturalną cechą człowieka, szczególnie wysłanego na front.
Otuchy dodaje mu chociaż to, że
jego podwładni nie widzieli jego upadku. Zapisał się w ich pamięci, jako
nieugięty dowódca, jak niestety również winny temu wszystkiemu. Popełnił błąd, a
konsekwencje musieli ponosić wszyscy.
Zawiasy skrzypią krzycząc o
nadchodzącym niebezpieczeństwie, gdy on wchodzi. Uśmiecha się z satysfakcją i
nieskrywaną pogardą na widok pokonanego rywala. Im więcej jednak zdobywamy, tym
więcej pragniemy, dlatego całym sobą czuje palącą potrzebę ujrzenia jeszcze większego
upokorzenia przeciwnika.
- Shizuś, może chciałbyś wziąć kąpiel
zanim przejdziemy do rozmowy? Warunki w areszcie nie są zbyt komfortowe, ale
musisz mi to wybaczyć.
Zanim jednak dostałby, chociaż czas
na odpowiedź, zostaje szarpnięty ku górze, po czym siłą wepchnięty do wanny
stojącej w rogu. Lodowata woda, pełna drażniącego oczy środka myjącego, wdziera
się do jego układu oddechowego. Gwałtownie wyrywa głowę nad powierzchnię,
chciwie łapiąc powietrze.
- Niekorzystanie z gościnności
gospodarza jest wielce nieuprzejme. – Wymawia to i jednocześnie ponownie chwyta
jego głowę i wpycha ją pod wodę. W odpowiedniej chwili wyjmuje ją jednak. To
jeszcze nie odpowiedni moment na pozbawienie go życia.
- Odkąd tylko ty i twoi ludzie
trafiliście w moją niewolę, nie mogłem doczekać się tego momentu, w którym całkowicie
nad tobą zatryumfuje. Jednak na to są też przyjemniejsze metody od tej. Przyjemniejsze
dla mnie, rzecz jasna. – Wyciągnął go całkiem, przewracając na podłogę. –
Jesteś teraz mokry, wypadałoby zdjąć te ubrania, jeszcze się przeziębisz.
Podszedł do komody i wyciągnął z
niej pejcz. Nie miał w zwyczaju zabawiać się ze ścierwami z obozu wroga, ale
ten jeden raz z wielką chęcią uczyni od tego wyjątek. Zerknął na leżącego na
podłodze Shizuo i oblizał się na ten widok. Tak, zdecydowanie z wielką chęcią.
- Mój drogi albo sam zaczniesz
się rozbierać albo ci w tym pomogę.
- Po moim trupie. – Jakoś udaje mu
się wychrypieć słowa sprzeciwu.
- Aż tak ci się śpieszy do
śmierci? – Bierze zamach i wymierza w niego baty. Jeden, drugi, dziesiąty,
przestaje liczyć. Ważna staje się jedynie satysfakcja z oglądania bólu
malującego się na jego obliczu.
Zawsze był taki silny, rozbudzał
ludzkie zaufanie. Izaya odkąd pamięta marzył o wygranej, a teraz może się nią
delektować jak kieliszkiem ulubionego wina. Trochę musiało minąć, by wreszcie
osłabł, ale koniec końców cel został osiągnięty.
Nachyla się do jego ucha i szepta
mu, że przegrał, po czym rozpina jego koszulę i ją zdejmuje. Całuje z niebywała
delikatnością szyję, tylko po to by z drugiej strony boleśnie ugryźć. Wsuwa
język w jego usta, jednocześnie wkładając rękę w spodnie.
- Jeśli będziesz grzeczny, dostaniesz
nagrodę. – Zaprzestaje na chwilę całowania, by po chwili do niego powrócić. Wolną
dłonią rozpina jego rozporek i próbuje ściągnąć dół.
Nieudane próby sprawiają, że tym
razem angażuje obie ręce, a Shizuo leży przed nim już całkowicie nagi. Oblizuje
więc swoje palce i idzie o krok do przodu, sięgając między jego pośladki. Zagłębia
je w nim od razu, bo mimo kiepskiego stanu nadal zachował część odporności na ból.
- Odwróć się na brzuch. – W tym
momencie, gdy widział to przecudowne zrezygnowanie w jego oczach, wiedział już,
że stał się jego.
- Nie. Jeżeli już masz zamiar to
ze mną zrobić, to wolę by był to gwałt, niż dobrowolne poddanie się nawet nie
człowiekowi, który skazał na śmierć tylu moich rodaków.
- Pamiętaj, że sam to wybrałeś. –
Zachichotał krótko, chwycił go za włosy i uderzył jego głową w podłogę. Wyjął swojego
penisa, założył kondom i od razu w niego wszedł, wywołując przytłumiony przez
podłoże krzyk. – Zobaczysz, zaraz zacznie ci się podobać.
Sięgnął jeszcze po swój pasek i
związał mu nim ręce. Poruszał się na przemian nieznośnie wolno i niebotycznie
szybko. Ciało Shizuo pod nim zaczęło drżeć i błyszczeć od potu.
- Widzę, że rzeczywiście naprawdę
zaczęło ci się podobać. – Uśmiechnął się szyderczo, wyszedł z niego i usiadł na
krześle, przy okazji zdejmując prezerwatywę. – Jeśli chcesz dojść, to mi obciągnij,
najdroższy.
- Chyba śnisz. – Słowa
przypominały zwierzęce warknięcie, a spojrzenie ciskało pioruny, jakby
wierzyło, że da radę się go nimi pozbyć.
- Ehh, czy wszystko muszę robić
sam? – Podszedł do niego, rozwarł jego usta i zaczął pieprzyć ich wnętrze.
Oddawał się temu zajęciu, aż do momentu, gdy doszedł. – Będę litościwy i się
tobą zajmę, mimo, że nie współpracowałeś jak należy. Ale nad tym jeszcze
popracujemy.
Osunął się na kolana, chwycił w
dłoń jego przyrodzenie i zaczął je stymulować. Czuł jak opiera się na jego
ramieniu i zaczyna pojękiwać wprost do jego ucha. Przyspieszył ruchy
doprowadzając go do wytrysku. Wiedział, że oponowałby by przed czymś takim,
dlatego nie pytając i korzystając z oszołomienia w jakim się jeszcze znajdował,
włożył swoje ubrudzone nasieniem palce do jego ust.
- Dobry Shizuś, teraz cię zostawię,
ale niedługo wrócę. – Przebrał się w coś suchego i wyszedł.
Całkowite rozczarowanie sobą;
chyba to w jakimś stopniu opisuje to, co Shizuo czuł w tej chwili. Rozgoryczenie
rozpływało się po całym jego wnętrzu, wzbudzając gniew, co doprowadziło do
tego, że Izaya stracił wannę… i okno też.
***
- Żołnierzu, cel do likwidacji
znajduje się w moim pomieszczeniu mieszkalnym. Jak załatwicie swoją robotę,
wezwijcie kogoś do posprzątania.
- Tak jest!
Żegnaj kochany Shizuo,
przegrałeś, a więc musisz zginąć. Myślę, że wiedziałeś to już od chwili, gdy
znalazłeś się na moim terenie. Wejście główne od budynku więziennego zdobią dwa
piękne słowa: „ Vae Victis „. Znałeś znaczenie, „ biada pokonanym„, byłeś nim,
a więc twoim przeznaczeniem jest spocząć w bezimiennym kurhanie.
Słychać pukanie do drzwi jego
gabinetu.
- Proszę wejść.
- Kapitanie! Cel zbiegł.
KONIEC ?