Spóźniony i krótki, jednak jest. Następny rozdział rozjaśni trochę całe zamieszanie i ukaże część historii naszych bohaterów.
„ Nie we wszystko, co
widzisz, powinieneś wierzyć. Obraz rzeczywistości, jaki podsuwają nam nasze
oczy, jest tylko iluzją, efektem optycznym. (...) Światło jest wielkim
oszustem. „
Carlos Ruíz Zafón
[perspektywa Shizuo]
Tylko poranek odważył się
przerwać jego nie do końca dobrowolną drzemkę. Nie miał siły zastanawiać się
nad niczym, bo jedyną myślą wypełniającą jego głowę, było to, by przestała w
końcu tak okrutnie boleć. Później pojawiły się inne impulsy pokroju: zimno,
mokro, mam trawę w ustach, co jest? Jeszcze później pamięć zechciała okazać swą
łaskę i z litości swojej raczyć działać, choć szczerze powiedziawszy, to już wolałby,
jakby szwankowała. Każda myśl o tej parszywej gnidzie powodowała w nim odruchy
wymiotne i chęć rozniesienia najbliższej rzeczy na strzępy.
Wstał, opierając się o pień
drzewa i chwiejnie ruszył przed siebie, szukając wyjścia z obrębu tej parodii
lasu. Pomimo utrzymującego się lekkiego drżenia nóg, szło mu całkiem
przyzwoicie. Do momentu zahaczenia o jakieś krzaczory i zaliczenia bliskiego
spotkania z naszą ukochaną matką ziemią.
Jak przekonał się po przekręceniu
głowy w kierunku sprawców całego zajścia, nie tylko on musiał się w nie
zaplątać. Dodatkowo sądząc po kolorze i stanie strzępka tkaniny zawieruszonego
pomiędzy gałązkami, musiało stać się to dosyć niedawno. A kierując się jej
zapachem i tym, że widział jeszcze ubiegłego dnia jej właściciela, już tylko o
krok było od wyciągnięcia wniosku, że ten mały szczyl był tu w nocy. Czy
naprawdę stwórca tak go nie lubił, aby zsyłać mu pod nogi jeszcze tego gnojka?
Jak widać odpowiedź na to pytanie była twierdząca i musi porozglądać się czy
nie leży gdzieś po drodze.
Kiedy udało mu się bez dalszych
ekscesów wyjść na drogę, musiał władować się w jakiś karton. Gdyby to był
chociaż taki najzwyklejszy. Otóż nie, moi drodzy państwo. Miał przed sobą
najprawdziwszy karton, który przemówił doń kocim głosem, opowiadając mu o
przepowiedniach wyroczni delfickiej i o tym, że nastaną mroczne czasy, a ludzie
zamknięci będą w małych skrzynkach ku uciesze reszty przedstawicieli swego
gatunku. No dobra, macie mnie, tak naprawdę kot darł się jakby go ze skóry
obdzierali, a nasz bohater nie szczędził siarczystych i wyszukanych fraz
kierowanych w stronę zarówno zwierzęcia, jak i gleby, w objęcia której wpadł
znowu.
Nie ma jednak tego złego, co by
na dobre nie wyszło. Kupa sierści też śmierdziała per szczylem, więc miał
stuprocentową pewność, że ów młodzieniec rzeczywiście tutaj był. Jak właduje
się w jakieś kłopoty, to osobiście go zleje na tyle, aby mu całą tą głupotę z
tej główki wybić. Zakaz wychodzenia to zakaz wychodzenia. Że hipokryta? Jak to
mawiać będą w wiekach późniejszych „ O mnie się nie martw, o mnie się nie
martw. Ja sobie radę dam. „. Z jego siłą i doświadczeniem niewiele mu groziło,
za to ten chłystek mógł stać się kolacją dla pierwszego lepszego psa spotkanego
na spacerze.
Bez powodu nie zostawiałby tu
tego wypłosza i nie wbiegał do lasu. Jednak ślady były jedynie na odcinku od
paru metrów od niego do wyjścia. Chłopak musiał albo wrócić skąd przyszedł,
albo rozpłynąć się w powietrzu. Kot został, więc ten dureń najprawdopodobniej
czeka na zostanie kolacją, ale nie psa, a tego cholernego krwiopijcy. To by
wyjaśniało to, jak zakończyła się ich konfrontacja. Tak genialnie to
wydedukował, że Sherlock może się schować.
Musiał możliwie jak najszybciej
wrócić do kamienicy i zorientować się, w jakim obszarze może znajdować się
Izaya. To prawda, że miał instynkt i czuły węch, ale to, że Lucas był w tym
miejscu wiedział dzięki rzeczom, których on dotykał i które znalazł na swojej
drodze. W czasie nocy, jak i prawie cały czas w tym mieście, padał deszcz,
który zacierał zapachy. Zresztą nie był psem myśliwskim, nie wszystko był w
stanie od razu wytropić.
Wziął karton ze zwierzakiem na
ręce i ruszył przed siebie. Może i często się wściekał oraz miał wybuchowy
temperament, jednak nie był człowiekiem pozbawionym empatii i zwyczajnie szkoda
było by mu zostawić tego malucha na pastwę losu. Będąc już przecznicę przed
właściwym budynkiem, wyrzucił tymczasowy środek transportu, a kota schował do
wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Po wejściu do budynku, skierował
się od razu do swojego pokoju, z zamiarem ponownego przejrzenia dokumentów,
które zastał w nim po przyjeździe. Wypuścił nowego współlokatora i dał mu
trochę suszonego mięsa, które zostało mu z podróży. Najwidoczniej musiał je
położyć tak, że teraz nie mógł ich znaleźć. Po pewnym czasie zaczął się tym na
poważnie denerwować. Czasu było coraz mniej.
- Niechże ojciec się tak nie
kłopocze z szukaniem, dokumentów już tu nie ma. Zostały zostawione w tym
pokoju, a nie przekazane osobiście, aby przy okazji sprawdzić prawdziwość
naszych przypuszczeń odnośnie przebywania pośród naszego grona szpiega. Przed twoim
przybyciem podejrzany je sfałszował i sądząc po jego nieobecności, zdążył już
zbiec. Możesz być jednak pewny, że odpowiednio szybko ujmiemy go i skażemy za
spiskowanie, i celowe narażanie na niebezpieczeństwo twojej osoby. – Shizuo odwrócił
się w stronę otworzonych drzwi i wysłuchiwał tego wszystkiego, co ojciec
Gregory miał mu do przekazania.
- Z całym szacunkiem, jednak nie
sądzę, by był on zdolny do popełnienia zarzucanych mu czynów. Znalazłem w lesie
strzęp jego ubrania i sądzę, że może stać się kolejną z ofiar tego wampira.
- Dał się widocznie ojciec nabrać
na pozory jego niewinności. Z pewnością nic mu nie jest. Najpewniej przebywa
teraz w jego siedzibie, spędzając czas na kolaborowaniu. A na przyszłość proszę
informować mnie o swych wyjściach, nie chcemy przecież, by przydarzył się ojcu
jakiś wypadek, w którym nie moglibyśmy udzielić pomocy. - Po zakończeniu swojej
kwestii biskup odwrócił się i odszedł.
Shizuo przysiadł na łóżku, nie
wiedząc, co ma w tej chwili zrobić. Sytuacja tutaj zaczynała się motać. On jednak
wierzył w swoją intuicję i instynktownie poznawał się na ludziach. Do jego
obowiązków należało chronienie wiernych i tępienie potworów. Wypełni swoje
zadanie, nawet jeśli będzie musiał uciec się do nie do końca humanitarnych
metod.