sobota, 19 grudnia 2015

Miniaturka " Czysto teoretycznie "

Teoretycznie otwieram oczy, leżąc nad ranem w pościeli. Udając, że tak naprawdę zimne jest powietrze, a nie ta rozmemłana masa zamknięta w moim niedomkniętym ciele. Wmawiając sobie, że umiem jeszcze myśleć o powłoce, jak o sobie.

Teoretycznie otwieram oczy i otulam się ciszą, trwając w martwym bezruchu. Z lichą nadzieją, że coś jeszcze ruszy i powstanie z zmarłych. Nadzieja jest matką głupich i umiera ostatnia.

Boje się i jednocześnie żałuję swego tchórzostwa. Przywiązania do każdego kolejnego oddechu. Wstydzę każdej porażki z bolesną potrzebą zaczerpnięcia następnego. Przegrywam tę partię.

Można się odciąć na chwilę, sekundę, kilka. Moja wrodzona ludzka chciwość się tym nie zadowala. Pragnę dłużej, mocniej, aż do końca. Oddać się bez reszty dla snu, którego kres nie nadejdzie wraz z porankiem.

W sposób przeżuty, wypluty, połknięty egzystuję. W sposób przeżuty, wypluty, połknięty mi to nie przeszkadza.

Czysto teoretycznie zamykam oczy, oddając się swym celowym powtórzeniom i niewydolnym metaforom.

Czysto teoretycznie wydaję mi się, że słyszę twoje kroki pod drzwiami.

Czysto teoretycznie wydaję mi się, że tak naprawdę nie gnijesz.

Że tak naprawdę, nie gnijesz z mojej winy.

sobota, 14 listopada 2015

Drabble " Radziecka inwersja " 7

Witajcie. Łapcie radziecką inwersję, a ja ruszam w świat, a później na Folk Metal Night. Jeśli jakimś sposobem ktoś również się wybiera, to mam białe kłaki o długości takiej, że końce muskają mi wierzch ramion, więc łatwo mnie rozpoznać.



Jedna z głównych ulic w Moskwie, tylu wspaniałych ludzi i masa interesujących zdarzeń. Tam przy sklepie płacze dziecko, któremu rodzic nie chciał kupić lizaka, a tu na przykład samochód kłóci się z Shizusiem. Dzień, jak co dzień. Dobra. Czekaj. Wróć. Co?
- Na początku naszego związku nie wiedziałam, że jesteś takim brutalem. Za grosz taktu, a o romantyzmie to już kompletnie nic nie wiesz. Długo się przymierzałam do tego, by ci to wreszcie powiedzieć, ale z nami koniec. – Przytupnęła oponą, po czym wcisnęła gaz do dechy i odjechała.

W sowieckiej Rosji to nie Shizuo rzuca samochodem, to samochód rzuca Shizuo.

wtorek, 10 listopada 2015

Miniaturka Pritzuo x Izetsuki " Wyznawcy tańczą przed obliczem księżyca "

Cienie muskają swą obecnością skórę obecnych, w parodii czułego dotyku, odór wilgoci wypełnia płuca postaci leżącej na ołtarzu ustawionym w centrum. Ciche szepty układają się w pieśni, słowa wypowiadane są w języku, który teraz zdaje nam się dawno wymarłym. Opowieści uciekają z ust zakapturzonych mężczyzn spowitych mrokiem, górujących nad nim, jak drzewa nad zagubionym dzieckiem, które nie zna drogi powrotnej do domu.

Do momentu, w którym wszystko milknie, by po chwili odżyć, jednak w formie tak skrajnie innej. Tańczące postaci zaczynają go otaczać. Wyniosłe pieśni zastępowane są odgłosami bębnów i pokrzykiwaniami, wplątanymi w melodię starych modłów wznoszonych ku czci bogów o imionach tak dziwnych, że niemożliwych do zapamiętania.

Ciepło dochodzące z wszechobecnych pochodni i ognisk odbiera mu resztkę wody, jaką mógł poczuć dzięki nocnemu powietrzu. Nie pamięta, jak to jest móc zwilżyć swoje wargi. Chcą wydrzeć z niego życiodajny płyn. Rozkoszować się momentem, w którym nóż znaczyć będzie skórę, aby odkryć sekrety, jakie pod sobą kryje. Cały ten obrządek odbywa się tylko po to, by podarować życie Bogu. Zadadzą śmierć, by odwlec nieuniknione.

Rozstępują się i wprowadzony zostaje drugi mężczyzna. Leżący kieruje na niego wzrok i uśmiecha się delikatnie. Nie przyjdzie mu dzisiaj umierać samotnie. Podchodzą z nim do ołtarza, a wtedy Izetsuki dostrzega mały krzyżyk zawieszony na jego szyi. Wtedy sobie uświadamia, że widział go wcześniej, i że ten człowiek znaczy dla niego wiele. Ale nie pamięta.

Jeden z ludzi chwyta włócznię i zadaje stojącemu ranę kłutą, wypluwając z siebie jadowite słowa. Wśród obelg wyłapuje jedno istotne słowo „ Pritzuo „, nie wie, co ono znaczy, ale nagle zrobiło mu się cieplej i nawet przez myśl mu przechodzi, że siedzi przed paleniskiem w chatce. W rzeczywistości nadal jest jednak tutaj.

Czuje zapach, on też wydaje mu się znajomy. „ Tak pachniał dom „ przechodzi mu przez myśl, ale przecież on nie ma domu. Nachylają nad nim zranionego, a wtedy na jego usta skapują krople wydobywające się z rany. Rozchyla wargi kierowany pragnieniem poczucia więcej i jak na zawołanie przystawiają bezwładne prawie ciało jak najbliżej niego.

Wysuwa język i smakuje tego mężczyzny, mimo że coś z tyłu głowy podpowiada mu, że nie powinien. Zahacza zębami o skórę, a następnie ją rozszarpuje kierowany instynktem i głodem. Kiedy ciało osuwa się na ziemię, a on nie ma już czego pić, przychodzi jego kolej. Przystawiają ostrze do jego szyi, a on ze smutkiem spogląda na martwe ciało leżące obok siebie i ma niejasne poczucie, że chciał z nim spędzić życie.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Shizaya one-shot " Strzeżcie się garnków, a w szczególności ich zawartości "

Fluff, fluff, fluff, fluff, fluff, fluff, fluff
Chyba...
Kanon przewraca się w grobie.
Miał być cukier.
Chyba...
Nadciąga niezidentyfikowany obiekt do czytania.
Mickiewicz też przewraca się w grobie.
Jakiś czas temu usłyszałam wypowiedź osoby, która zadeklarowała nienawiść do moich songficków, bo mają dziwny styl i że powinnam napisać coś słodkiego.
Ale w myśl: " Ja nie zrobię? " oto jest.
Chyba nie wyszło tak jak miało być...
Chyba...
Czytajcie i hejtujcie to wszyscy, taka bowiem wola moja :3
Dygresja: Już wiem jak dalej pociągnąć " Chociażbym chodził.... ", wen wrócił z urlopu. 
A z chaosu wyłonili się Gaja i Uranos...
* znika w chmarze kolorowego dymu*
* Jednak się nie udało, nie jestem magikiem*
* Ale ciii *

Zapomniałabym! Powiedzcie czy takie odstępy są czytelniejsze od akapitów.



Shizuo stał w windzie z niecierpliwością spoglądając na zmieniające się w ślimaczym tempie cyfry oznaczające numer piętra. Dziś od razu po pracy skierował się do Shinjuku, nawet nigdzie nie wstępując, aby coś zjeść, przez co teraz dokuczało mu uciążliwe burczenie w brzuchu.

Kiedy zatrzymał się wreszcie na odpowiednim piętrze, wyszedł z tej małej machiny zagłady, przeklinając po drodze to, że Izaya mieszka tak wysoko. Swoją drogą ciekawe, czy ma to wpływ na jego klientów. Zanim do niego dotrą mija tyle czasu, że później nie mają już nawet siły, żeby się z nim targować.

Zawlókł się pod drzwi i wszedł do środka, od razu zdejmując buty i jesienny płaszcz, który miał na sobie. Dni stawały się tak zimne, że nawet on musiał się już cieplej ubierać. Czynnikiem, który wpłynął na to, że jego tempo rozbierania się zwiększyło się kilkukrotnie, był obłędny zapach obiadu dolatujący z wewnątrz.

Podszedł na tyle blisko, że widział jak Izaya krząta się po kuchni, mieszając bulgoczące płyny w garnkach i przerzucając na drugą stronę omlety. Zakradł się po cichu do talerza, na którym leżały już te zdjęte z patelni, jednak w chwili, gdy wyciągał dłoń po jeden z nich Izaya trzepnął go w nią drewnianą łyżką.

- Nie podjadaj. Jeszcze nie skończyłem. – Zwrócił mu uwagę, po czym wrócił do pilnowania patelni.
- Od kiedy ty tak właściwie gotujesz? Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś to robił. – Shizuo był autentycznie zdziwiony tym zjawiskiem. A jednocześnie wewnątrz zaczynał się odrobinę denerwować. Ten padalec zawsze zaganiał go do roboty, tłumacząc się tym, że on nie potrafi, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej.
- Mam dwie siostry i rodziców pracujących zagranicą, czasem przekonywały mnie do tego, żebym im coś przyrządził, jak byliśmy sami.
- Dlaczego w takim razie to ja zawsze robiłem nam obiady?
- Bo mi się nie chciało. – Zaśmiał się i oblizał łyżkę. Podszedł do lodówki, by wyjąć jedną parówkę, a w tym czasie Shizuo podwędził mu za karę omlet. – Jesteś niemożliwy, mówiłem, żebyś nie ruszał.
- Fodny fyfem. – Zaczął się usprawiedliwiać, mając w ustach kawałki jedzenia, przez co wyglądało to dosyć komicznie.
Izaya tylko spojrzał na niego z dezaprobatą i wziął się za obieranie parówki ze skórki, po czym zaczął kroić ją na dłoni.
- Izaya, dlaczego kroisz parówkę na ręce?
- Bo dla jednej parówki nie będę brudził deski.

W Shizuo, którego głód został już w części zaspokojony, uderzyła inna potrzeba. Podszedł do niego od tylu, kładąc ręce na jego biodrach.

- To znaczy, że gdyby było więcej parówek, to stwierdziłbyś, że warto pobrudzić deskę? – Zapytał i zaczął podgryzać skórę na szyi Izayi.

- Czy ty we wszystkim musisz szukać podtekstów? I zabieraj te łapy, robię nam jedzenie jakbyś nie widział. – Po chwili głowa Shizuo została zaatakowana tą samą drewnianą łyżką, co wcześniej ręka. Na nieszczęście Izayi broń w postaci kuchennego narzędzia została mu odebrana.

- Wiesz do ilu ciekawych rzeczy można wykorzystać taką łyżkę? – Uśmiech Shizuo poszerzył się i nabrał drapieżnego wyrazu. Biła od niego chęć dogłębnego pokazania w praktyce, co można z jej pomocą zrobić.

Izaya wyłączył gaz i chwycił garnek z sosem gotów się bronić przed agresorem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Izaya przypuścił atak wylewając zawartość naczynia na Shizuo. Jego skóra zaczęła czerwienieć i puchnąć, jednak sam poszkodowany nie przejmował się tym za bardzo, będąc bardziej zainteresowany tym, czy pogruchotać Izaye stołem, czy może jednak udusić.

Nie minęła minuta, a rozpoczęła się pogoń po mieszkaniu. Na szczęście poza wazonem, regałem i blatem w kuchni nie było żadnych ofiar. Shizuo usiadł na lekko zdezelowanym fotelu, w dalszym stopniu wkurwiony. Izaya przysiadł koło niego z maścią na oparzenia i zaczął smarować obrzęknięte miejsca.

- Shizuś, odezwij się do mnie.
- Wylałeś na mnie jebany wrzący sos. Mam nosić cię na rękach i opiewać twoją dobroć? – Prychnął i przekręcił twarz tak, żeby nie musieć patrzeć na to małe paskudztwo.
- Przyznaje, że może nie powinienem, ale nie obrażaj się na mnie.
- Nawet nie przeprosisz ty poczwaro.
- Sam zacząłeś. Ale dobra, przepraszam. Słyszysz? Przepraszam. Teraz będzie dobrze?
- Teraz tak.
Izaya dla załagodzenia sporu objął go i lekko cmoknął w usta.
- Co powiesz na wspólny prysznic? – Zamruczał mu cicho do ucha.
- To jeden z twoich nielicznych pomysłów, które mi się podobają. – Wstał i trzymając Izaye tak, by mógł go oplatać nogami w biodrach, zaczął iść w kierunku łazienki.

czwartek, 29 października 2015

Drabble Badou x Heine " Zawsze warto mieć nadzieję "

Łapcie drabbla, bo nie wiem jak będzie z sobotnią niespodzianką. Jutrzejszy dzień wypada mi z życia na rzecz grupowego trzaskania zadanek z fizyki, a mimo, że zazwyczaj pracuje tylko w środy i czasem w czwartki, to część tej soboty też spłynie mi na pracy, dodatkowo jest jeszcze akcja harcerska, w której biorę udział. Będę niczym wiking- wyśpię się po śmierci.
PS. Jak wyjdę z trybu żywego trupa, to znowu zacznę komentować.
PPS. Klaudia pozdrawiam cię xd Czasami zastanawiam się skąd moi znajomi biorą te teksty.


Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, kiedy emanujący niezadowoleniem Heine wparował do środka pomieszczenia.
- Z jakiej racji mam ratować twój cholerny tyłek za każdym razem, kiedy narobisz jakiegoś syfu?  – Burczał pod nosem i podszedł do czajnika, by wstawić sobie wody na herbatę.
- Bo jesteśmy zespołem i nie mógłbyś beze mnie żyć. – Badou siedział na kanapie uśmiechając się niczym niewiniątko i popalając papierosa. Pomimo nieciekawej sytuacji sprzed chwili miał całkiem dobry humor.
- Daj mi bucha, chce się trochę uspokoić. – Heine stanął nad nim, wyciągając rękę po papierosa.
- Kto chce bucha, ten się rucha. – Odpowiedział bezczelnie ze skrywaną nadzieją.

piątek, 23 października 2015

Drabble " Skutki samotnych powrotów do domu "

Znowu inspirowane kwestią kolegi, tego samego, co przy " sekrecie zaginionego ognia ", chyba od dzisiaj będzie moją muzą.


Na dworze było już ciemno, gdy Shizuo wreszcie skończył pracę i mógł iść do domu. Przemierzając ulice Ikebukuro nie opuszczało go wrażenie bycia obserwowanym. Raz nawet wydawało mu się, że kątem oka przyuważył jakąś postać. Niestety za każdym razem, gdy się obracał, zastawał tylko całkowicie wyludnione ulice. Będąc już niedaleko domu zauważył podejrzany błysk w zaułku. Do jego nosa doleciał charakterystyczny zapach i w tym momencie Izaya postanowił wreszcie się pokazać. Zazwyczaj rzuciłby czymś w niego, jednak coś w jego wyglądzie było z deka przerażające.
- Shizuś, chcesz zagrać ze mną w gwałt?
- Nie.
- I o to chodzi.

wtorek, 20 października 2015

Shizaya wiersz " Labirynt bestii "

Doświadczenie me z pisaniem wierszy jest zerowe, więc z chęcią wezmę na klatę wszelaką krytykę dotyczącą tego tworu. Miał być rozdział 3, ale stwierdziłam, że będzie z perspektywy Izayi i teraz się głowię jak go przestawić, bo do głowy wpadła mi koncepcja wampira-nihilisty, ale jakoś w tym tygodniu rozdział wrzucę, to na bank.
Mitologię grecką większość zna, więc chyba nie będzie problemów ze zrozumieniem przekazu.

...


Wkroczyłem w twe włości, bez szans ocalenia
Bez lichej Ariadny nici przy boku
Przyszło mi tułać się w sennej wędrówce
Jak cień znikając przed twymi oczyma

Wyciągam swe dłonie, po omacku błądząc
Szukając zbawienia lichego płomienia
I nie natrafiwszy na przeklęte wyjście
Ponownie zawracam, otulając się w szepty

Szemrają po cichu ściany z kamienia
Przepowiadając mi niechybną zgubę
Tłamsząc wszelakie buntu oznaki
Jak i nadzieję, która wciąż czeka

Bestio ma droga, kacie okrutny
Wyrwij z płuc moich ostatnie tchnienie
I pomóż ulecieć na nieboskłony
Z dala od bólu okrutnej istoty

Pozwól swym dłoniom samoistnie błądzić
Oddając mnie we władanie mroku
I tylko zamknij powieki zsiniałe
Gdy zstąpi ma dusza w czeluści Tartaru

wtorek, 13 października 2015

Songfic " La Maritza "

Można ten songfic potraktować, jako uzupełnienie do " Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę ". Jest to częściowo powiązane z rozdziałem 2. Nigdy nie myślałam, że językiem, jaki zaraz po polskim i angielskim pojawi się w songficach będzie francuski, bardziej planowałam iść w czeski, jednak to była miłość od pierwszego usłyszenia.


Therion - La Maritza


La Maritza c´est ma rivière
Comme la Seine est la tienne
Mais il n´y a que mon père
Maintenant qui s´en souvienne
Quelquefois


Podąża swoją pozornie trwałą ścieżką, która powoli zmienia bieg w tajemnicy przed nami. Maritza to moja rzeka. Towarzyszka, która dotrzymuje mi samotności od wyjazdu. Bogini bezinteresownie zabierające mnie w swe kojące ramiona. Jest moją, tak jak Sekwana jest twoją. Wieczorami szepce mi stare bajdy, których ponoć kiedyś sama była świadkiem, a potem nuci kołysanki. Każde źdźbło trawy ma w sobie zapisaną przedwieczną historię. Ale nie ma wśród ludzi nikogo prócz mego ojca, kto jeszcze pamięta którąś z nich. Nikt nie wie, że kiedyś


De mes dix premières années
Il ne me reste plus rien
Pas la plus pauvre poupée
Plus rien qu´un petit refrain
D´autrefois :
La la la la...


Z mojego dzieciństwa nie zostało już nic. Pieśni odbijają się echem w mojej głowie, ale nie znajdują miejsca, w którym mogłyby się zatrzymać. Kołysanki zdają się niewyraźnym wspomnieniem, senną marą, której nie sposób pamiętać, gdy z nagła wyrwani zostajemy ze słodkiego letargu. Nawet najlichsza lalka nie czeka w kącie, aby móc mi przywrócić utracone melodie. Nie mam już nic. Nic prócz krótkiego refrenu z przeszłości…

Tous les oiseaux de ma rivière
Nous chantaient la liberté
Moi je ne comprenais guère
Mais mon père, lui, savait
Ecouter


Wszystkie ptaki znad mojej rzeki śpiewały nam o wolności. Ja ani trochę nie rozumiałem, czym tak naprawdę była. Uciekaliśmy ostatecznie zatrzymując się w Bułgarii, to właśnie tu dowiedziałem się tak wielu rzeczy, które w późniejszych okresach pomagały mi przeżyć. To tutaj też pierwszy raz doświadczyłem uczucia, jakim była nienawiść, mająca mi już towarzyszyć aż do końca. Mimo tego, to było moje miejsce, chciałem tam zostać, ale mój ojciec wiedział, że nie możemy. Słuchaj wiatru, a on może opowie ci moją historię…


Quand l´horizon s´est fait trop noir
Tous les oiseaux sont partis
Sur les chemins de l´espoir
Et nous on les a suivis,
A Paris


Gdu horyzont stawał się zbyt mroczny wszystkie ptaki odleciały. Świat się zmieniał i zamilkł. Wielokrotnie podejmowałem się prób usłyszenia choćby szeptu, ale nigdy mi się nie udało. Tak jak i tego delikatnego, przenikającego cię do głębi spokoju . Został tylko brutalny hałas. One leciały ścieżką nadziei.  Były dla nas drogowskazem, prowadzącym do lepszego życia. I podążyliśmy za nimi do Paryża.


De mes dix premières années
Il ne reste plus rien... rien


Z mojego dzieciństwa nie zostało już nic. Absolutnie nic.
Wybił czas, w którym nie mam już nikogo, kogo mógłbym poprosić o opowieść.


Et pourtant les yeux fermés
Moi j´entends mon père chanter


A jednak zamykając oczy, podczas, gdy me ciało jest rozrywane. Ten jeden, ostatni raz,
słyszę, jak mój ojciec śpiewa.
Ten refren...

La la la la

czwartek, 8 października 2015

Drabble " Sekret zaginionego ognia "

Przypomniała mi się kwestia kolegi i aż napisałam to drabble, w którym umieściłam ją w podobnej formie jako ostatnie zdanie. Nie mogłam się powstrzymać przed tym, żeby tego nie dodać xd


Shizuo chodził zdenerwowany po całym mieszkaniu. Jak to możliwe, że zniknęły wszystkie jego zapalniczki, zapałki, a nawet butla z gazem? Jak na domiar złego niesamowicie chciało mu się palić.
- Tego szukasz? – Izaya stanął przed nim i zamachał mu zapalniczką przed oczami.
- Oddawaj mi ją albo nie ręczę za siebie. – Warknął.
- Nie oddam, ale mogę ci podpalić papierosa.
- Tylko dlatego zabrałeś mi z domu wszystkie źródła ognia?
- Mhm. – Wyglądał tak niewinnie, że podszedł do niego i pozwolił mu to zrobić.
- Tak właściwie, to po co chciałeś to zrobić?
- Bo każdy alfons odpala swojej dziwce.

wtorek, 6 października 2015

Drabble " Radziecka inwersja " 6

Zerknął na list leżący na stole. Wypadałoby w końcu przeczytać, jakie tym razem zadanie zlecił mu Shiki. Otworzył kopertę i zapoznał się z jej zawartością, która szczerze mówiąc dosyć go rozczarowała. Zero jakichkolwiek wyzwań. Założył kurtkę i wyszedł z mieszkania. Uwinie się z tym szybko i będzie mieć czas na doszlifowanie swoich planów. Po jakimś czasie stał już pod dosyć starą i porządnie zardzewiałą furtką. Przeszedł przez nią i schował za drzewem, obserwując jak papierosy przywiązują Shizuo do drewnianego słupa, stojącego pośrodku stosu, który powoli zajmował się ogniem.


W sowieckiej Rosji to nie Shizuo pali papierosy, to papierosy palą Shizuo.

poniedziałek, 5 października 2015

" Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę" rozdział 2

Zagubiony niczym Atlantyda rozdział 2 wreszcie dodany. Ufff. Przy okazji przepraszam ludzi, którym zazwyczaj komentuje, a ostatnio tego nie robiłam, wiedzcie, że przybędę i nadrobię pisanie komentarzy ;)



„Attendite a falsis prophetis” –„ Strzeżcie się fałszywych proroków.”


[perspektywa Lucasa]

Szepty dobiegające zza drzwi są zbyt ciche, by był w stanie odróżnić słowa. Irytacja i żal bezsilności roztaczają wokół niego swoje nici, pętając i zatruwając myśli. Mimo to wie, że nie powinien poddawać się w dążeniu do odnalezienia źródła tutejszego chaosu oraz powodu zamętu i cierpienia w swoim wnętrzu.
 Jego światło zostało mu bezpowrotnie wyrwane i zaczął zatracać się w pragnieniu zobaczenia bezbrzeżnego cierpienia tego, kto za tym stał. Zaledwie parę słów spisanych na papierze wystarczyło, aby utracił swe słońce. Jedna drobna umowa między ścierwami mającymi czelność chadzać po tej ziemi.
 Zasada, która została złamana przez tego, który nie godził się na rządy potworów. Przez tego, którego twarz mógł oglądać już tylko w sennej tafli jeziora przeszłości.
Ci, którzy rządzą, dyktują zasady. Ludzie, którzy się z nimi nie zgadzają giną. Chłodna, niepisana brutalność naszej codzienności. Pragnienie władzy przyćmiewa im wszystko, a stracone ludzkie żywota są jedynie nieistotnym szczegółem. To tylko jedna z przeszkód na drodze do osiągnięcia celu.
Kiedyś jednak musi nadejść moment, w którym popełnią błąd, a wtedy cienie ukryte za kurtyną wyciągną w ich kierunku dłonie i popchną w otchłań. W ich otoczeniu zawsze krąży zamaskowany aktor czekający na sposobność by wydać ich role światu.



„ Na mocy porozumienia między skonfliktowanymi stronami, uprasza się o poniechanie działań mających na celu podsycanie waśni. Za niedopuszczalne uznaje się wszelką formę wzajemnej agresji. W przypadku niezastosowania się do rozkazu zawieszenia broni rebeliant postawiony zostanie przed radą i osądzony.”


Frederic nie doczekał się nawet owego wezwania do postawienia się przed radą. Znaleźli go na podłodze małego kościoła położonego dwie przecznice dalej. Chociaż to, co tam było, z ledwością można było określić, jako ciało człowieka. Zwykła, rozszarpana do tego stopnia, że niemalże przemielona sterta mięsa. Był tam wtedy. Widział resztki człowieka, który podarował mu ciepło, którego tak potrzebował.
Uznany został za zdrajcę, chcącego zaszkodzić ogólnemu dobru. Z tego też powodu pochowano go w niepoświęconej ziemi, bez odprawienia żadnego nabożeństwa. Prosta mogiła, w którą wbity został przez niego jedynie brzozowy krzyż. Lucas mógł sobie pozwolić na tę drobną niesubordynację wiedząc, że będzie jedynym odwiedzającym to miejsce.
Rozmawiali wiele razy i w tym czasie poznał wszelkie pobudki kierujące tym, co robił jego kompan. Dążył do poznania prawdy i to przyniosło mu zgubę. Nie chciał, by to o co on walczył zostało zaprzepaszczone, dlatego teraz na własną rękę próbował znaleźć odpowiedź, na wszystkie kłębiące się w jego umyśle pytania.
                Był przekonany o tym, że biskup musi czerpać z prowadzonej gry jakieś profity. Kamienica była odwiedzana przez różnych ludzi, więc istniała możliwość, że jeśli zaczai się odpowiednio w pobliżu, będzie w stanie dowiedzieć się czegoś ważnego. To było teraz jego priorytetem. Zdobyć informacje i wykorzystać je na niekorzyść ojca Gregory’ego, a później osobiście zemścić się na tych, którzy odebrali mu ukochanego. 
- Lucas, co ty robisz pod tymi drzwiami? Ktoś mógłby cię zauważyć i złożyć donos, zmykaj na górę i siedź tam spokojnie. – W pierwszym momencie podskoczył. Siostra podeszła tak cicho, że jej nie słyszał. Na szczęście to była tylko ona.
- Już, już. Mnie tu nawet nie było. – Nie zamierzał się z nią spierać.
- Proszę cię, skończ już z tą całą konspiracją. Zostaliśmy sobie nawzajem tylko my, nie chcę zastanawiać się nad tym, co się stanie, gdy pewnego dnia zostaniesz przyłapany na spiskowaniu. Obiecałeś mi coś kiedyś, dotrzymaj słowa. – Uśmiecha się smutno, po czym podchodzi do brata i chowa się w jego ramionach, tak jak robiła to dawniej.
            - Nie martw się, nie ma możliwości, żeby mnie złapali. – Udaje mu się uciec z uścisku, figlarnie puszcza jej oczko, po czym odwraca się i idzie na górę. Oboje wiedzą, że kłamał.
Po upewnieniu się w tym, że zniknął z zasięgu jej wzroku skręca w stronę drzwi znajdujących się naprzeciwko tych prowadzących do jego pokoju. Niemal magnetyczne przyciąganie do rzeczy, z których mogą wyniknąć problemy jest w nim zbyt głęboko zakorzenione, aby był w stanie sobie odpuścić.
Uchyla drzwi, sprawdzając czy w środku nikogo nie ma. Zastając jedynie pustkę rusza w stronę cienkiego pliku kartek ułożonych na biurku. O to mu właśnie chodziło, zobaczy jaką wersję wydarzeń próbują wcisnąć temu nowemu egzorcyście. Jest niemal pewny, że będą próbować go w coś wrobić.
Nie ma w nich absolutnie żadnej wzmianki na temat tego niedawno wydanego nakazu, a Frederica przedstawili jako ofiarę tego cholernego wampira, nie wspominając przy tym o tym, że został uznany za rebelianta. Ogółem całe to pseudo ważniakowe pismo można było włożyć między bajki.
Po przeczytaniu tego czuł jak krew w nim buzuje, ale jednocześnie uświadomił sobie, że odpowiednio wykorzystując to, czego się dowiedział, może zyskać sprzymierzeńca w postaci Heiwajimy. Wystarczy poczekać aż przyjdzie, a wtedy z nim porozmawiać.
Ile można czekać? Siedział tu już tak długo, że pewnie jak wyjdzie na dwór to okaże się, że jest jakiś trzytysięczny rok, a świat zalała fala zombie ufoludków z kosmosu. Jednak duch wszechświata wysłuchał w końcu jego próśb i wreszcie dały się słyszeć kroki, a następnie postać wkroczyła do środka.
- Hej, to ty jesteś tym nowym? Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Siedzenie samemu tutaj jest niesamowicie nudne. Mam tylko nadzieje, że nie będziesz za bardzo się gniewał o to, że przeczytałem te papiery, co tu leżały. Jak już mówiłem, nudno tu, a ja jestem z natury bardzo ciekawski. Zakładam, że spotkałeś po drodze moją młodszą siostrę, bo niedawno wróciła. Tylko zapamiętaj sobie, by trzymać się od niej z daleka, bo wiesz, ja może nie wyglądam, ale bronić umiem jak lew. Tak w ogóle Lucas jestem i mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. – Wyrzucił z siebie słowa z dużą prędkością. Po części z wrodzonego usposobienia, a po części ze stresu.
- Nazywam się Shizuo Heiwajima. Nie martw się, twojej siostry nie tknę i oddawaj mi te papiery!
- No już, już, ale w życiu nie ma nic za darmo. Oddam ci je jak się pięknie uśmiechniesz. – Gościu powinien się trochę rozerwać, wyglądał jakby go z krzyża zdjęli.
- Nie wydurniaj się, nie będę się do cholery szczerzyć. – A powinieneś.
- Nie ładnie, może chodź ze mną do karczmy to się trochę rozluźnisz, dobrze ci to zrobi.Tutaj niedaleko jest taka jedna fajna. No mowie, spodoba ci się. – Wolał porozmawiać o tym wszystkim w jakimś innym miejscu, tu nie czuł się na tyle komfortowo i bezpiecznie.
- Wybacz, ale nie mam już siły na niczyje towarzystwo. Przeczytam to tylko i się kładę. – Jeśli nie zamierza nigdzie dzisiaj wychodzić, to nic mu nie grozi. Najwyżej porozmawia z nim jutro, naprawdę nie wyglądał najlepiej.
- No jak chcesz, ale jak zmienisz zdanie to mieszkam w pokoju naprzeciwko. Na razie. – Machnął mu i wyszedł.
Pokonując dystans pomiędzy ich pokojami zdążył prawie zrobić dziurę w podłodze. Powinni wynająć jakiegoś speca od naprawy, zanim ktoś się zabije przez te wszechobecne usterki. Będąc już u siebie położył się na łóżku i zaczął wpatrywał w sufit, jak gdyby był w stanie udzielić mu odpowiedzi.
Sądząc po krzykach karczmarza dochodzących zza okna, znowu ktoś urządzał u niego w lokalu burdę. W chwilach takich jak ta tęsknił za domem. Za ciszą przerywaną jedynie nocnymi cykadami i pojedynczymi pohukiwaniami. To nie wróci, a mimo tego lubił wyobrażać sobie, że jeszcze kiedyś podbiegnie do werandy, a od progu będą czekać na niego rodzice.
Płochliwe cienie umykają mglistemu uczuciu, a krucze skrzydła smagane delikatnymi podmuchami roztaczają nad ludzkimi duszami pieczę, przeprowadzając je na czas trwania królowania księżyca w krainy tak odległe, że nie dostrzegalne.
Nie może liczyć na ich łaskę. Pożerany i powoli trawiony przez brudne macki przeszłości czeka aż nadejdzie moment ulgi, kiedy to błogie skrzydła pozwolą mu uciec choć na chwilę. Chowa się pod nimi jak dziecko pod matczyną spódnicą. Jest to uczucie nieodwzajemnione i za każdym razem spotkanie dobiega końca. Pozostaje mu tylko niecierpliwe czekanie na moment, w którym znowu zapadnie zmrok.
W eteryczny romans ciszy z ciemnością wkrada się dysonans, gdy na korytarzu ktoś wpada na tę samą feralną deskę, na którą przed paroma godzinami wpadł on. Skrzypienie wyrywa go ze stanu półświadomości, w którym się znajdował. Wstaje z łóżka i ostrożnie stawiając kroki, idzie powoli w kierunku źródła hałasu.
Na tym piętrze mieszkają obecnie tylko dwie osoby, dlatego nietrudno mu się domyślić, komu zebrało się na nocne wycieczki. Wychyla się i widząc, że Shizuo kieruje się w stronę inną niż ta, po której jest łazienka wraca się szybko po swojego Colta i postanawia na wszelki wypadek go śledzić. Idiota zamierza iść na dwór, a nie wziął ze sobą nawet głupiego sztyletu, więc może się okazać, że pomoc będzie mu potrzebna.  
Niezauważony podąża jego śladem, pozostając w odległości kilku metrów. Nawet o tej porze co i raz przemyka obok jakaś dorożka. Chmury całkiem przesłoniły tarczę księżyca, który jeszcze przed chwilą całkiem wyraźnie widniał na nocnym niebie. Gdyby nie światło padające z latarni ulicznych, pewnie nie byłoby widać kompletnie nic.
Lekko siąpi, a w dodatku wieje, przez co kuli się, próbując szczelniej opatulić zmarznięte ciało płaszczem. Jego uwagę zwraca jakiś rumor dobiegający z pobliskiego zaułka i ledwo udaje mu się odskoczyć, gdy miejscowy pijaczyna obiera sobie jego głowę za cel. Gdyby jeszcze ignorowanie typów takiego pokroju skutkowało.
Wyraźnie pijany mężczyzna, zataczając się wykrzykuje w jego kierunku obelgi, a z braku większej ilości butelek pod ręką, zaczyna rzucać przedmiotami wyciąganymi ze śmietników oraz po prostu leżącymi na ulicy.
Nie chcąc się z nim bić decyduje się na szybkie przejście przez zaplecze do wyjścia głównego jakiegoś magazynu. Trzeba przyznać, że jak większość takich budynków zbyt przytulny nie był. Wręcz emanował aurą bazy czarnych charakterów. Nie pomylił się. Po spojrzeniu w dół zauważył błąkającego się małego czarnego kotka.
- Co tu robisz malutki?
- Miał.
- Co ty na to, żebym cię ze sobą wziął mały? Tylko w czym by cię nieść tak, żebyś nie zmókł? O, tam jest karton. Chwilowo w nim posiedzisz, a w kamienicy wypuszczę cię i będziesz mógł pozwiedzać. Pokaże cię temu smutasowi Shizuo, może się trochę rozweseli. Shizuo! Zapomniałem!
Czym prędzej włożył kota do tymczasowego środka podróży i biegiem ruszył do wyjścia, po czym biegnąc między uliczkami dotarł do miejsca, w którym powinien być jego obiekt śledztwa. Problem w tym, że go tu nie było. Nie zacznie nawoływać, bo jak niby miałby się później z tego wytłumaczyć? „ A wiesz, tak sobie pomyślałem, że cię pośledzę. Tak robią prawdziwi przyjaciele. I zaufaj mi, wcale nie jestem chorym zboczeńcem, który chciał cię zgwałcić w krzakach. „.
Dookoła było sporo domów, biblioteka, szpital i park, choć chyba bardziej zasługiwał na miano dzikiego miejskiego lasu. Od bardzo dawna nikt się nim nie zajmował i trochę podupadł. No po prostu pięknie. Zgubił go, kota tak wytrzęsło od biegania, że został z niego chyba tylko koci shake, spocił się, było zimno, a coś sromotnie capiło.
Co w takiej sytuacji należy zrobić? Po pierwsze postawić kota, żeby nie narażać go na ryzyko, a po drugie iść do podejrzanego lasku, z którego wali. Chwycił w dłoń rewolwer i zagłębił się między drzewa. Miał wrażenie, że słyszy rozmowę. Chyba to, że nigdy nie udaje mu się rozróżnić słów jest jego przekleństwem.
Najwidoczniej jednak rozmówcy nie pałali do siebie nadzwyczajną sympatią, bo teraz wyraźnie słyszał wrzaski i dźwięki uderzeń. Gdy coś takiego nagle milknie, zdajesz sobie sprawę, że musiało stać się coś złego.
Tchnięty złym przeczuciem zaczął przedzierać się przez chaszcze. Cholera, krew na trawie. Niedobrze, bardzo niedobrze. Zaczynał powoli panikować i czuł jak się trzęsie. Ale nie może zachować się jak tchórz. Gdy wreszcie zauważył znajomą sylwetkę poczuł ulgę.
Szybko przerodziła się jednak w przerażenie, gdy uświadomił sobie w jakim stanie ten drugi się znajduje. Zaczął odrywać kawałki swojej koszuli, chcąc prowizorycznie zatamować krwawienia. Gdy trzymały się jako tako, zaczął biec w stronę szpitala. W duchu modlił się tylko o to, by nie okazało się za późno.

niedziela, 4 października 2015

Drabble " Radziecka inwersja " 5

Przepraszam za takie opóźnienie i za dodawanie nie tego co miało być ;__; Zmiana szkoły była bardzo złą decyzją. Przejdźmy jednak do weselszych aspektów. Wczoraj zapisałam sobie "morały" do kolejnych 15 części "Radzieckiej inwersji" a dwie części mam ukończone, więc raczej szybko się z tą serią nie rozstaniemy. Co do wąpierza, usiąde, dokończę i może dodam nawet dziś, bo jestem na samą siebie zła za ciągłe odsuwanie w czasie dodania tego biednego 2 rozdziału. Niedługo ruszę też z takim pseudoopowiadaniem o nazwie "Dwóch panów i Nokia". Witam też w naszym gronie nowego obserwatora :D, a jako, że poprzednich nie witałam, to witam i pozdrawiam was wszystkich ♡


☆☆☆


Izaya stał na dachu budynku, przez lornetkę obserwując to, co działo się na ulicy, nie wiele niżej od jego obecnego położenia. Chwycił przypiętą do paska krótkofalówkę i nacisnął przycisk, by skontaktować się z wynajętym snajperem.
- Panie Pokój czy wszystko przygotowane zgodnie z planem?
- Tak jest. Misja nie ma prawa zakończyć się niepowodzeniem.
Wiadomym jest, że gdy w grę wchodzi Shizuo nic nie może być pewne, dlatego chciał osobiście sprawdzić jak to wszystko przebiegnie. Cel jednak zorientował się w sytuacji i snajper definitywnie miał przechlapane.

W sowieckiej Rosji to nie Shizuo zamierza sprzątnąć pokój, to pokój zamierza sprzątnąć Shizuo.

niedziela, 20 września 2015

Izuo one-shot " Vae Victis "

Witajcie, notka szybciej niż miała być, bo pewno w tygodniu nie bardzo bym się wyrobiła z napisaniem. Na potrzeby ff Shizuo i Izaya są oficerami dowodzącymi po przeciwnych stronach. O, zapomniałabym, występuje tu chędożenie w stężeniu większym niż kiedykolwiek u mnie.
***


Echo uderzania ciężkich wojskowych butów o posadzkę dochodzi do każdej z cel. Krok wydaje się niemal powolny i majestatyczny, jak gdyby jego sprawca delektował się rozpełzającą grozą i oczekiwaniem. Niczym sęp wypatrujący ofiary rozgląda się z wyższością, po czym zmierza w obranym przez siebie kierunku.
Więźniowie wiedzą, co to oznacza, a w udręczonym sercu każdego z nich tli się wciąż żar nadziei, że to jeszcze nie ten moment, w którym pewnym będzie już tylko koniec. Na samym początku, gdy tu trafili, za każdym razem witali go z entuzjazmem i wiarą, że przynosi wieść o ich uwolnieniu.
 Z czasem jednak ze zwiastuna nadchodzącej, upragnionej wolności, zmienił się w tego, który ją zapewniał. Rozcinał krępujące ich więzy życia i pozwalał duszy wznieść się niby gołębiowi w odmęty firmamentu, jednocześnie oddając ciało w czułe objęcia ojczystej ziemi.
Zatrzymuje się przed drzwiami, przed którymi stanąć chciał już dawno. Jakże beznamiętnym tonem wydaje rozkaz dwóm spośród eskortujących go żołnierzy, a oni wchodzą do środka i wywlekają człowieka, niechcącego okazać wobec nich żadnej słabości, wycieńczonego, ale dumnego.
Chwytają go pod ręce i zaczynają ciągnąć tam, gdzie każdego przed nim. Jest to prosty szlak, droga prowadząca do zguby. Do samego serca piekła, jakim jest pokój przywódcy, który zawsze przychodzi osobiście wybrać swoją nową ofiarę.
Mężczyzna klęczy zostawiony na środku podłogi, ze świadomością, że jego oprawca już niedługo wkroczy do pomieszczenia, a on będzie zmuszony zasmakować nieuniknionego. Czy się boi? Strach przed śmiercią jest naturalną cechą człowieka, szczególnie wysłanego na front.
Otuchy dodaje mu chociaż to, że jego podwładni nie widzieli jego upadku. Zapisał się w ich pamięci, jako nieugięty dowódca, jak niestety również winny temu wszystkiemu. Popełnił błąd, a konsekwencje musieli ponosić wszyscy.
Zawiasy skrzypią krzycząc o nadchodzącym niebezpieczeństwie, gdy on wchodzi. Uśmiecha się z satysfakcją i nieskrywaną pogardą na widok pokonanego rywala. Im więcej jednak zdobywamy, tym więcej pragniemy, dlatego całym sobą czuje palącą potrzebę ujrzenia jeszcze większego upokorzenia przeciwnika.
- Shizuś, może chciałbyś wziąć kąpiel zanim przejdziemy do rozmowy? Warunki w areszcie nie są zbyt komfortowe, ale musisz mi to wybaczyć.
Zanim jednak dostałby, chociaż czas na odpowiedź, zostaje szarpnięty ku górze, po czym siłą wepchnięty do wanny stojącej w rogu. Lodowata woda, pełna drażniącego oczy środka myjącego, wdziera się do jego układu oddechowego. Gwałtownie wyrywa głowę nad powierzchnię, chciwie łapiąc powietrze.
- Niekorzystanie z gościnności gospodarza jest wielce nieuprzejme. – Wymawia to i jednocześnie ponownie chwyta jego głowę i wpycha ją pod wodę. W odpowiedniej chwili wyjmuje ją jednak. To jeszcze nie odpowiedni moment na pozbawienie go życia.
- Odkąd tylko ty i twoi ludzie trafiliście w moją niewolę, nie mogłem doczekać się tego momentu, w którym całkowicie nad tobą zatryumfuje. Jednak na to są też przyjemniejsze metody od tej. Przyjemniejsze dla mnie, rzecz jasna. – Wyciągnął go całkiem, przewracając na podłogę. – Jesteś teraz mokry, wypadałoby zdjąć te ubrania, jeszcze się przeziębisz.
Podszedł do komody i wyciągnął z niej pejcz. Nie miał w zwyczaju zabawiać się ze ścierwami z obozu wroga, ale ten jeden raz z wielką chęcią uczyni od tego wyjątek. Zerknął na leżącego na podłodze Shizuo i oblizał się na ten widok. Tak, zdecydowanie z wielką chęcią.
- Mój drogi albo sam zaczniesz się rozbierać albo ci w tym pomogę.
- Po moim trupie. – Jakoś udaje mu się wychrypieć słowa sprzeciwu.
- Aż tak ci się śpieszy do śmierci? – Bierze zamach i wymierza w niego baty. Jeden, drugi, dziesiąty, przestaje liczyć. Ważna staje się jedynie satysfakcja z oglądania bólu malującego się na jego obliczu.
Zawsze był taki silny, rozbudzał ludzkie zaufanie. Izaya odkąd pamięta marzył o wygranej, a teraz może się nią delektować jak kieliszkiem ulubionego wina. Trochę musiało minąć, by wreszcie osłabł, ale koniec końców cel został osiągnięty.
Nachyla się do jego ucha i szepta mu, że przegrał, po czym rozpina jego koszulę i ją zdejmuje. Całuje z niebywała delikatnością szyję, tylko po to by z drugiej strony boleśnie ugryźć. Wsuwa język w jego usta, jednocześnie wkładając rękę w spodnie.
- Jeśli będziesz grzeczny, dostaniesz nagrodę. – Zaprzestaje na chwilę całowania, by po chwili do niego powrócić. Wolną dłonią rozpina jego rozporek i próbuje ściągnąć dół.
Nieudane próby sprawiają, że tym razem angażuje obie ręce, a Shizuo leży przed nim już całkowicie nagi. Oblizuje więc swoje palce i idzie o krok do przodu, sięgając między jego pośladki. Zagłębia je w nim od razu, bo mimo kiepskiego stanu nadal zachował część odporności na ból.
- Odwróć się na brzuch. – W tym momencie, gdy widział to przecudowne zrezygnowanie w jego oczach, wiedział już, że stał się jego.
- Nie. Jeżeli już masz zamiar to ze mną zrobić, to wolę by był to gwałt, niż dobrowolne poddanie się nawet nie człowiekowi, który skazał na śmierć tylu moich rodaków.
- Pamiętaj, że sam to wybrałeś. – Zachichotał krótko, chwycił go za włosy i uderzył jego głową w podłogę. Wyjął swojego penisa, założył kondom i od razu w niego wszedł, wywołując przytłumiony przez podłoże krzyk. – Zobaczysz, zaraz zacznie ci się podobać.
Sięgnął jeszcze po swój pasek i związał mu nim ręce. Poruszał się na przemian nieznośnie wolno i niebotycznie szybko. Ciało Shizuo pod nim zaczęło drżeć i błyszczeć od potu.
- Widzę, że rzeczywiście naprawdę zaczęło ci się podobać. – Uśmiechnął się szyderczo, wyszedł z niego i usiadł na krześle, przy okazji zdejmując prezerwatywę. – Jeśli chcesz dojść, to mi obciągnij, najdroższy.
- Chyba śnisz. – Słowa przypominały zwierzęce warknięcie, a spojrzenie ciskało pioruny, jakby wierzyło, że da radę się go nimi pozbyć.
- Ehh, czy wszystko muszę robić sam? – Podszedł do niego, rozwarł jego usta i zaczął pieprzyć ich wnętrze. Oddawał się temu zajęciu, aż do momentu, gdy doszedł. – Będę litościwy i się tobą zajmę, mimo, że nie współpracowałeś jak należy. Ale nad tym jeszcze popracujemy.
Osunął się na kolana, chwycił w dłoń jego przyrodzenie i zaczął je stymulować. Czuł jak opiera się na jego ramieniu i zaczyna pojękiwać wprost do jego ucha. Przyspieszył ruchy doprowadzając go do wytrysku. Wiedział, że oponowałby by przed czymś takim, dlatego nie pytając i korzystając z oszołomienia w jakim się jeszcze znajdował, włożył swoje ubrudzone nasieniem palce do jego ust.
- Dobry Shizuś, teraz cię zostawię, ale niedługo wrócę. – Przebrał się w coś suchego i wyszedł.
Całkowite rozczarowanie sobą; chyba to w jakimś stopniu opisuje to, co Shizuo czuł w tej chwili. Rozgoryczenie rozpływało się po całym jego wnętrzu, wzbudzając gniew, co doprowadziło do tego, że Izaya stracił wannę… i okno też.

***

- Żołnierzu, cel do likwidacji znajduje się w moim pomieszczeniu mieszkalnym. Jak załatwicie swoją robotę, wezwijcie kogoś do posprzątania.
- Tak jest!

Żegnaj kochany Shizuo, przegrałeś, a więc musisz zginąć. Myślę, że wiedziałeś to już od chwili, gdy znalazłeś się na moim terenie. Wejście główne od budynku więziennego zdobią dwa piękne słowa: „ Vae Victis „. Znałeś znaczenie, „ biada pokonanym„, byłeś nim, a więc twoim przeznaczeniem jest spocząć w bezimiennym kurhanie.
Słychać pukanie do drzwi jego gabinetu.
- Proszę wejść.
- Kapitanie! Cel zbiegł.


KONIEC ?

wtorek, 15 września 2015

One-shot Rocchi x Kadota " Life is brutal, ale Erika bardziej "



Usiądźmy wokół tortu i ładnie zaśpiewajmy 100 lat, bowiem nasz drogi Dota-chin obchodzi urodzinki.



Głośno dudniąca muzyka wypełniała pomieszczenie, atakując uszy Kadoty, stojącego pod ścianą i mającego przeczucie, że coś jest nie tak. To, co czuł przypominało mu to, co towarzyszy nam, gdy uświadomimy sobie, że o czymś nie pamiętamy, ale nie jesteśmy w stanie przywołać w pamięci, co to było.
 Rozglądał się po sali, w poszukiwaniu jakiejkolwiek znajomej sylwetki. Co tu wogóle robił? Otóż ktoś musi pilnować tej szurniętej dwójki, bo jak nie, to urządzą Armagedon. Uwierzcie na słowo.
Problemem było jednak to, że poszedł za nimi bez ich wiedzy, a teraz nie miał absolutnie żadnego pomysłu na to, gdzie mogą się pałętać. W dodatku tu naprawdę coś nie grało, a wszechobecne maski i stroje rodem z XVIII w. wcale nie poprawiały mu samopoczucia.
Podczas, gdy on gnił podpierając ścianę i szczerze żałując tego, że tu przyszedł, reszta gości wyglądała na całkiem dobrze się bawiących. Zguba jednak, jak się okazało, sama go znalazła, zachodząc go od boku i stukając w ramię.
- Kadota? Dlaczego jesteś w męskim ubraniu? – Musiał przyznać, że takiego pytania to się nie spodziewał.
- Mógłbym zapytać cię o to samo. – Obrzucił przyjaciółkę nierozumiejącym spojrzeniem i czekał na wyjaśnienia.
- To impreza tematyczna, dzisiaj wszyscy mieli przyjść przebrani za płeć przeciwną. – Jej mina wyrażała czyste „ Kadota jesteś idiotą, naprawdę nie wiedziałeś? „. - Poczekaj tu na mnie chwilkę, pójdę po coś do picia. – Po czym znowu rozpłynęła się, znikając z zasięgu jego wzroku.


Inny kraniec sali…


- Walker, nie uwierzysz, ale Dota-chin tu jest, przyszedł nas pilnować. Czy nie uważasz, że zasługuje na jakąś karę? – Jej uśmiech przybrał nagle złowrogą postać, której nie powstydziłby się sam Mefistofeles.
- Masz coś konkretnego na myśli? Tak poza tym zgodzę się tu z tobą.
- Masz może przy sobie ten proszek, który kupiłam tydzień temu od jakiegoś typka z osiedla? – W tym momencie, jej twarz nabrała takiego wyrazu, że patrząc na nią Mefistofeles zaszyłby się w bunkrze i wynajął armię wyszkolonych zabójców do obrony.
- Jest w mojej kurtce w szatni. – Tyle jej wystarczyło. Ruszyła przed siebie z zamiarem spełnienia swoich niecnych zamiarów.


Szatnia…


Skryta przed wzrokiem postronnych za zasłoną z kurtek, mieszała składniki nucąc przy okazji dziwnie obco brzmiące piosenki.
Trochę soku, szczypta niedobrego pyłku i pół szklanki wina. Zapewniam cię przyjacielu, nie zapomnisz tego wieczoru do końca swojego życia. Teraz muszę tylko znaleźć drugi element układanki. Oczy zabłysły jej, gdy brakujący puzzel właśnie zmierzał w kierunku jej sideł.
- Witaj Rocchi, nie chciałbyś się czegoś napić? – Posłała w jego kierunku zalotne spojrzenie i podała mu jeden z dwóch stojących na tacy kieliszków.
- Z miłą chęcią uraczę się trunkiem z rąk tak pięknej damy. – Ujął w dłoń naczynie, po chwili nurzając już w nim wargi.
- Swoją drogą, w pokoju na drugim piętrze siedzi samotnie dziewczyna, możesz iść ją trochę „ pocieszyć „ – Mężczyzna słysząc to, podziękował jej już tylko za napój i udał we wskazanym kierunku, próbując po drodze opanować myśli krążące wokół tego, jakim sposobem może poprawić ów pannie humor i jak bardzo dzięki temu poprawi się też jego.


Znowu u Kadoty…


- Przepraszam cię za to, że tyle to trwało, ale zagadałam się po drodze ze znajomym. – Uśmiechnęła się niewinnie i podała mu napój.
- Nie ma sprawy. – Widoczny brak komfortu w tym miejscu wpłynął na to, że spragniony procentów, po chwili oglądał już tylko dno kieliszka. Mieszanka działała szybko, toteż już po chwili Kadota lekko się zachwiał.
- Widzę, że nie czujesz się za dobrze. W pokoju na drugim piętrze jest barek i łóżko, a nikt tam nie chodzi, więc możesz spokojnie się napić albo odpocząć.
 Co prawda nie zbyt na rękę było mu zostawianie ich samych, ale pięć minut świata nie zbawi. Tym sposobem chwilę później zmierzał w kierunku drugiego piętra.


Drugie piętro…


Kadota czuł lekkie zawroty głowy i coś na kształt szczypania na języku. Nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia licząc na chwilę samotności. Liczył, liczył i się przeliczył biedaczek.
- Witaj moja pani, czy pozwolisz, że zdejmę z twoich ramion ciężar samotności? Gdy cię tu nie zastałem, moje serce przeszył ból, jakoby miliona igieł wbijanych w owy narząd. – Nawet, jeśli by chciał, w obecnej chwili nie mógł nic odpowiedzieć.
 Myślicie, że na widok Rocchiego odebrało mu mowę z zachwytu? No to ehh, wybaczcie, ale trochę was rozczaruję, bo to sprawka specyfiku od Eriki. Dlaczego w takim razie ten drugi mówi? Można by przyjąć wersję, że siła jego miłości jest w stanie przezwyciężyć wszystko, ale po prostu mu wsypała do picia czego innego. Wróćmy jednak do naszych nieszczęśników.
Rocchi zbliżył się do niego, obejmując od tyłu i składając na karku delikatne pocałunki. Druga strona nieoponowała, ogarnięta zbyt dużym szokiem.
- Czy nie zechciałabyś przejść na łóżko? Będzie nam z pewnością wygodniej. – Zamruczał mu do ucha, po czym ujął za dłoń i począł prowadzić ku posłaniu.
                Posadził wciąż skołowanego chłopaka, czułym gestem pogładził go po policzku i przytknął swoje usta do jego, zaczynając go całować.


Piekło…


- Nie płaciło się rachunków za prąd, co Mefek? Ale powiem ci, że gucio mnie to obchodzi, ja chcę to dalej oglądać, a ty masz zrobić coś żebym mogła.
                - Dlaczego nie pójdziesz podręczyć chociażby Abbadona? Zrozum, że nie jestem zachwycony perspektywą oglądania z tobą tego plugawego aktu.
                - Robię to dla twojego dobra, musisz wiedzieć, co zrobić z Faustem. – Po pomieszczeniu rozszedł się mrożący krew w żyłach śmiech, sprawiając, że Mefistofeles wewnątrz zadrżał ze strachu.
                - To ja może pójdę zapłacić te rachunki…
                Szedł dopóki nie miał pewności, że go już nie widzi, a wtedy ruszył biegiem w kierunku fortecy obronnej używanej w przypadku największych zagrożeń. Poprzedni bunkr i armia wyszkolonych zabójców zawiodły.

środa, 9 września 2015

Drabble " Robisz to źle. " cz.1 Pocieszanie

Witajcie :D Czuję się zobowiązana wam podziękować, bowiem właśnie niedawno przekroczona została granica 1000 wyświetleń i napisany 50 komentarz, za który dziękuje Kiasarin. Cieszę się, że tu ze mną jesteście, komentujecie i chce wam się czytać moje wypociny. Nadmienię jeszcze, że duma mnie rozpiera, bo songfic z Izuo plasuje się na pierwszym miejscu popularności, a w ankiecie najwięcej osób zagłosowało na " ból dupy Shizu-chana " ex aequo z rozdziałami wampirka. Co oznacza, że chyba bezkarnie mogę wstawiać więcej Izuo. Wiem, że nie bardzo trzymam się tej rozpiski z datami, ale one-shot z Kadotą i Rocchim na 100% pojawi się 15. Zatem naprawdę jestem wam wdzięczna, a teraz już zapraszam do czytania. 


•••


- Shinra, jakim sposobem dostałeś się do mojego mieszkania? – Po męczącej gonitwie z Shizusiem i całym dniu pracy tylko tego mu teraz brakowało. Najwyraźniej coś jednak było nie tak, bo wesoły zazwyczaj chłopak siedział na kanapie z głową ukrytą w kolanach i szlochał.
- Celty nie zgodziła się iść ze mną do kina. Co jeśli ona nigdy mnie nie pokocha? Wychodzę z siebie i próbuje wszystkiego, a ona ciągle mnie odrzuca.
- Nie przejmuj się tym, jestem pewien, że straciła dla ciebie głowę. – Izaya postanowił wreszcie wesprzeć trochę przyjaciela na duchu.
- Ale ona jej nie ma.
- No właśnie.

czwartek, 3 września 2015

Drrr miniaturka " Wybór "

Misie kolorowe, witajcie. Melduję problemy z laptopem, dlatego pisałam to i też publikuje z telefonu. Jak w weekend usiąde do  komputera siostry to naniosę na tym ewentualne poprawki. W jednym miejscu nie ma kropki, jednak jest to zamierzony zabieg. To powstało wczoraj jak czekałam na pociąg, więc w sumie chyba brakiem postów martwić się nie musicie, kończe tak, że zawsze czekam na ten nieszczęsny pociąg godzinę.A drugą godzinę nim jadę, tak więc pozdrawiam Was prosto z tego środka transportu :D


Szept, powołujący do życia trwożny lęk przed mężczyzną, spomiędzy warg którego on wypływa. Słowa jakie wypowiada zdają się być niemal idealnym odzwierciedleniem twych myśli. Mimo buntów wzniecanych przez instynkt samozachowawczy, ufasz mu. Jesteś niegodny i zepsuty, w porównaniu z budującą go perfekcją. 
Dlatego teraz tu stoisz.
Dlatego rozwarzasz, czy zrobić krok do przodu.
Ale nie masz skrzydeł
A on nie nauczyczy cie latać.
Więc trwasz dalej w niepewności swego losu. Twój wybór okaże się trafny, tyko gdy go usatysfakcjonujesz. Jawi się w twoich oczach jako Bóg, Pan, któremu zawierzasz wszystko. Patrzysz na jego ręce, rozchylone w geście proponowania ci dwóch dróg. Niczym trzymający jabłka, z których każde cie kusi. Jest twoim wybawieniem i oprawcą.  Pragniesz zagarnąć dla siebie oba, ale wiesz, że jedno wyklucza drugie, będąc razem zniszczą się wzajemnie. Więc powiedz mi, które wybierzesz? Złote emanujące wewnętrznym ciepłem, czy może szkarłatne, tak bardzo ci go przypominające? Musisz się pospieszyć, on nie będzie czekać wiecznie. Pomimo wewnętrznych batali, jakie ze sobą staczasz, chyba od początku wiedziałeś, co wybierzesz. Podejmujesz zatem ostateczną decyzję.
A więc jednak to...

sobota, 29 sierpnia 2015

Drabble " Na komisariacie "

Zarzucę wam kolejnym drabbelkiem i idę dalej pisać drugi rozdział " Chociażbym chodził ciemną doliną...", bo kiedyś trzeba. Przy okazji, po prawej stronie pojawiła się ankietka, zachęcam do wyrażenia opinii c:



- Panie Orihara, czy przyznaje się pan do zarzucanych czynów?
- Czy tak ciężko jest wam uwierzyć w moją niewinność? Jestem jedynie biednym obywatelem, który został niesłusznie oskarżony o coś, czego nie zrobił.
- Mamy świadków i nagranie z całego zajścia, nie ma możliwości, byś się wywinął skurczybyku. – Bawią się w złego i dobrego glinę? I tak nic ze mnie nie wyciągną, nie ma mowy, żeby udało im się wsadzić moją osobę za kratki. Poza tym długo już nie popracują, sam się o to postaram.
- Już tylko raz cię zapytam. Dlaczego podpaliłeś Heiwajime Shizuo?
- Bo mu było zimno.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Drabble " Kto nie skacze..."

Izaya siedział w środku opuszczonego budynku, czekając na przybycie Celty. Co prawda tak naprawdę nie chodziło o interesy, chciał tylko dostarczyć sobie trochę rozrywki i zobaczyć jej reakcję. Widząc, jak podjeżdża pod drzwi i wchodzi do środka, czym prędzej się schował. Kiedy weszła do pomieszczenia, w którym wcześniej był i podeszła do okna, a może raczej pozostałości po nim, wyskoczył krzycząc „ Kto nie skacze ten z drogówki „ i, no cóż… zrobiła to. Po chwili rozniósł się dźwięk sms-a od Shinry. „ Wiesz gdzie i po co pojechała Celty? „. „ Pewnie tylko po coś skoczyła” odpisał mu Izaya.


Bonus:

Idzie Shizuo ulicą i mówi " myślę, więc jestem "
.
.
.
Po czym znika.

Tsuki x Roppi songfic " Skrajna nienawiść egoistycznej egzystencji "






Już niedługo zapalę świecę, by uczcić naszą pamięć
Odeszliśmy z własnej woli
Nie chcąc żyć tak normalnie-nienormalnie
Nie chce rzucać żalu
Płacz niech będzie rozkoszą
Nigdy nie przypomnę sobie, jakie było to życie


Już niedługo zapalę świecę, by uczcić naszą pamięć. Nasze drogi się rozeszły. Odeszliśmy od siebie z własnej woli, nie chcąc żyć tak normalnie-nienormalnie. Mam świadomość tego, jak krzywdziło cię moje zachowanie. Egoistycznie robiłem z siebie ofiarę, nie zważając na to jak się o mnie bałeś. Nie chce rzucać żalu. Płacz niech będzie od tej chwili jedyną rozkoszą, jaką dane mi będzie zaznać. Nigdy nie przypomnę sobie, jakie było to życie, zanim cię poznałem. Sprawiłeś, że mój byt przestał być tak pusty i bezuczuciowy.


Ludzkość w okowach obowiązku
Niezdolna do wyboru, zdana na łaskę ideałów
Ludzkość ukrzyżowana
A ja byłem wolny, byłem Piotrem
Który trzykrotnie wyparł się Jezusa



Patrzę na ludzkość w okowach obowiązku. Chmara niezdolna do wyboru, zdana na łaskę odgórnie narzuconych ideałów. Ludzkość ukrzyżowana na swoich ograniczeniach. Nie przesadzę, jeśli powiem, że ich wszystkich nienawidzę. Byłeś wyjątkiem, moim kwiatem w polu chwastów. A ja byłem pozornie wolny, będąc jednocześnie przykuty do życia. Wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie, wiązało mnie ze sobą, póki to miałem, nie mogłem odejść. Byłem Piotrem, który trzykrotnie wyparł się Jezusa. Odrzuciłem łańcuchy, które mnie tu trzymały.



Nie ufam nikomu, każdy jest samotnikiem
Za życia i po śmierci
Skrajna nienawiść ogarnia mój umysł
W egoistycznej egzystencji
Odchodzę w nicość, obracam się w niebyt


Nie ufam nikomu, kto chodzi po tym świecie. Każdy jest samotnikiem, patrzącym wyłącznie na swoje potrzeby. Za życia nic nie będzie lepsze i mniej przegniłe, a po śmierci? Wątpię by czekało na mnie cokolwiek, nie zasługuje na możliwość dalszego trwania. Skrajna nienawiść ogarnia mój umysł i nie pozwala zwyczajnie funkcjonować. Trwanie w egoistycznej egzystencji napawa mnie wstrętem. Ciągle żyje, ale odchodzę w nicość, obracam się w niebyt. Chcę zanurzyć się już w otchłani i przestać istnieć.


Rozpływam i rozpadam się
Ujrzałem marność wiary
Odchodzę w niematerialną rzeczywistość
Nie chcę o tym myśleć, zostawiłem cierpienia
Nie tak miały boleć, ukryte w sercu marzenia


Rozpływam i rozpadam się w gnuśności mojej rzeczywistości. Kiedyś wierzyłem w dobro w sercach ludzi, ale ujrzałem marność tej wiary. Zepsute stworzenia, potwory, czuję ich wzrok na sobie, szepty przyprawiające o mdłości. Samym swoim istnieniem zaskarbiają sobie moją niechęć. Uciekam od ich widoku, obecności, świadomości przebywania obok. Zrobię wszystko byleby nie musieć już tu wracać. Zatrzaskuje się w łazience i wyciągam scyzoryk, po czym zaczynam nacinać skórę. Coraz głębiej i mocniej. Powoli odchodzę w niematerialną rzeczywistość. Czy będziesz tęsknić? Nie chcę o tym myśleć, zostawiłem wszelkie cierpienia daleko za sobą. Nie waham się, chcę tego. Czuję jednak ukłucie wyrzutów w środku. Nie tak miały boleć, ukryte w sercu marzenia. Jeśli zasługiwałbym na ostatnie życzenie, to chciałbym cię jeszcze zobaczyć.


Złudne obietnice i nadzieje, powtarzane od wieków
Okłamały nasze dzieje
Ja mam dość, odchodzę, spadam w przepaść



Złudne obietnice i nadzieje, niemające najmniejszych szans na spełnienie. Powtarzane niemal od wieków te same słowa, mające przekonać, że jednak jest dobrze. Fałszywe wartości okłamały nasze dzieje. Ja mam dość tego wszystkiego, odchodzę z tego świata, spadam w przepaść. Jeszcze jednak dochodzi do mnie głośne walenie w drzwi i echo kroków. Zamek zostaje wyłamany, a moje ostatnie, choć czy aby na pewno, życzenie zostaje spełnione. Dopadasz do mnie szeptając jakieś słowa, których nie mogę już odróżnić. Czy tym razem uda ci się być słońcem, które przepędzi z mojego wnętrza ciemność?