Zagubiony niczym Atlantyda rozdział 2 wreszcie dodany. Ufff. Przy okazji przepraszam ludzi, którym zazwyczaj komentuje, a ostatnio tego nie robiłam, wiedzcie, że przybędę i nadrobię pisanie komentarzy ;)
„Attendite a falsis prophetis” –„ Strzeżcie się fałszywych proroków.”
Szepty dobiegające zza drzwi są zbyt ciche, by był w stanie odróżnić słowa. Irytacja i żal bezsilności roztaczają wokół niego swoje nici, pętając i zatruwając myśli. Mimo to wie, że nie powinien poddawać się w dążeniu do odnalezienia źródła tutejszego chaosu oraz powodu zamętu i cierpienia w swoim wnętrzu.
Jego światło zostało mu bezpowrotnie wyrwane i zaczął zatracać się w pragnieniu zobaczenia bezbrzeżnego cierpienia tego, kto za tym stał. Zaledwie parę słów spisanych na papierze wystarczyło, aby utracił swe słońce. Jedna drobna umowa między ścierwami mającymi czelność chadzać po tej ziemi.
Zasada, która została złamana przez tego, który nie godził się na rządy potworów. Przez tego, którego twarz mógł oglądać już tylko w sennej tafli jeziora przeszłości.
Ci, którzy rządzą, dyktują zasady. Ludzie, którzy się z nimi nie zgadzają giną. Chłodna, niepisana brutalność naszej codzienności. Pragnienie władzy przyćmiewa im wszystko, a stracone ludzkie żywota są jedynie nieistotnym szczegółem. To tylko jedna z przeszkód na drodze do osiągnięcia celu.
Kiedyś jednak musi nadejść moment, w którym popełnią błąd, a wtedy cienie ukryte za kurtyną wyciągną w ich kierunku dłonie i popchną w otchłań. W ich otoczeniu zawsze krąży zamaskowany aktor czekający na sposobność by wydać ich role światu.
„ Na mocy porozumienia między skonfliktowanymi stronami, uprasza się o poniechanie działań mających na celu podsycanie waśni. Za niedopuszczalne uznaje się wszelką formę wzajemnej agresji. W przypadku niezastosowania się do rozkazu zawieszenia broni rebeliant postawiony zostanie przed radą i osądzony.”
Frederic nie doczekał się nawet owego wezwania do postawienia się przed radą. Znaleźli go na podłodze małego kościoła położonego dwie przecznice dalej. Chociaż to, co tam było, z ledwością można było określić, jako ciało człowieka. Zwykła, rozszarpana do tego stopnia, że niemalże przemielona sterta mięsa. Był tam wtedy. Widział resztki człowieka, który podarował mu ciepło, którego tak potrzebował.
Uznany został za zdrajcę, chcącego zaszkodzić ogólnemu dobru. Z tego też powodu pochowano go w niepoświęconej ziemi, bez odprawienia żadnego nabożeństwa. Prosta mogiła, w którą wbity został przez niego jedynie brzozowy krzyż. Lucas mógł sobie pozwolić na tę drobną niesubordynację wiedząc, że będzie jedynym odwiedzającym to miejsce.
Rozmawiali wiele razy i w tym czasie poznał wszelkie pobudki kierujące tym, co robił jego kompan. Dążył do poznania prawdy i to przyniosło mu zgubę. Nie chciał, by to o co on walczył zostało zaprzepaszczone, dlatego teraz na własną rękę próbował znaleźć odpowiedź, na wszystkie kłębiące się w jego umyśle pytania.
Był przekonany o tym, że biskup musi czerpać z prowadzonej gry jakieś profity. Kamienica była odwiedzana przez różnych ludzi, więc istniała możliwość, że jeśli zaczai się odpowiednio w pobliżu, będzie w stanie dowiedzieć się czegoś ważnego. To było teraz jego priorytetem. Zdobyć informacje i wykorzystać je na niekorzyść ojca Gregory’ego, a później osobiście zemścić się na tych, którzy odebrali mu ukochanego.
- Lucas, co ty robisz pod tymi drzwiami? Ktoś mógłby cię zauważyć i złożyć donos, zmykaj na górę i siedź tam spokojnie. – W pierwszym momencie podskoczył. Siostra podeszła tak cicho, że jej nie słyszał. Na szczęście to była tylko ona.
- Już, już. Mnie tu nawet nie było. – Nie zamierzał się z nią spierać.
- Proszę cię, skończ już z tą całą konspiracją. Zostaliśmy sobie nawzajem tylko my, nie chcę zastanawiać się nad tym, co się stanie, gdy pewnego dnia zostaniesz przyłapany na spiskowaniu. Obiecałeś mi coś kiedyś, dotrzymaj słowa. – Uśmiecha się smutno, po czym podchodzi do brata i chowa się w jego ramionach, tak jak robiła to dawniej.
- Nie martw się, nie ma możliwości, żeby mnie złapali. – Udaje mu się uciec z uścisku, figlarnie puszcza jej oczko, po czym odwraca się i idzie na górę. Oboje wiedzą, że kłamał.
Po upewnieniu się w tym, że zniknął z zasięgu jej wzroku skręca w stronę drzwi znajdujących się naprzeciwko tych prowadzących do jego pokoju. Niemal magnetyczne przyciąganie do rzeczy, z których mogą wyniknąć problemy jest w nim zbyt głęboko zakorzenione, aby był w stanie sobie odpuścić.
Uchyla drzwi, sprawdzając czy w środku nikogo nie ma. Zastając jedynie pustkę rusza w stronę cienkiego pliku kartek ułożonych na biurku. O to mu właśnie chodziło, zobaczy jaką wersję wydarzeń próbują wcisnąć temu nowemu egzorcyście. Jest niemal pewny, że będą próbować go w coś wrobić.
Nie
ma w nich absolutnie żadnej wzmianki na temat tego niedawno wydanego nakazu, a
Frederica przedstawili jako ofiarę tego cholernego wampira, nie wspominając
przy tym o tym, że został uznany za rebelianta. Ogółem całe to pseudo ważniakowe
pismo można było włożyć między bajki.
Po
przeczytaniu tego czuł jak krew w nim buzuje, ale jednocześnie uświadomił
sobie, że odpowiednio wykorzystując to, czego się dowiedział, może zyskać
sprzymierzeńca w postaci Heiwajimy. Wystarczy poczekać aż przyjdzie, a wtedy z
nim porozmawiać.
Ile
można czekać? Siedział tu już tak długo, że pewnie jak wyjdzie na dwór to okaże
się, że jest jakiś trzytysięczny rok, a świat zalała fala zombie ufoludków z
kosmosu. Jednak duch wszechświata wysłuchał w końcu jego próśb i wreszcie dały
się słyszeć kroki, a następnie postać wkroczyła do środka.
- Hej, to ty
jesteś tym nowym? Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Siedzenie samemu
tutaj jest niesamowicie nudne. Mam tylko nadzieje, że nie będziesz za bardzo
się gniewał o to, że przeczytałem te papiery, co tu leżały. Jak już mówiłem,
nudno tu, a ja jestem z natury bardzo ciekawski. Zakładam, że spotkałeś po
drodze moją młodszą siostrę, bo niedawno wróciła. Tylko zapamiętaj sobie, by
trzymać się od niej z daleka, bo wiesz, ja może nie wyglądam, ale bronić umiem
jak lew. Tak w ogóle Lucas jestem i mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. –
Wyrzucił z siebie słowa z dużą prędkością. Po części z wrodzonego usposobienia,
a po części ze stresu.
- Nazywam
się Shizuo Heiwajima. Nie martw się, twojej siostry nie tknę i oddawaj mi te
papiery!
- No już,
już, ale w życiu nie ma nic za darmo. Oddam ci je jak się pięknie uśmiechniesz.
– Gościu powinien się trochę rozerwać, wyglądał jakby go z krzyża zdjęli.
- Nie wydurniaj się, nie będę się do cholery
szczerzyć. – A powinieneś.
- Nie ładnie, może chodź ze mną do karczmy to się trochę rozluźnisz, dobrze ci
to zrobi.Tutaj niedaleko jest taka jedna fajna. No
mowie, spodoba ci się. – Wolał porozmawiać o tym wszystkim w jakimś innym
miejscu, tu nie czuł się na tyle komfortowo i bezpiecznie.
- Wybacz,
ale nie mam już siły na niczyje towarzystwo. Przeczytam to tylko i się kładę. –
Jeśli nie zamierza nigdzie dzisiaj wychodzić, to nic mu nie grozi. Najwyżej porozmawia
z nim jutro, naprawdę nie wyglądał najlepiej.
- No jak
chcesz, ale jak zmienisz zdanie to mieszkam w pokoju naprzeciwko. Na razie. –
Machnął mu i wyszedł.
Pokonując dystans
pomiędzy ich pokojami zdążył prawie zrobić dziurę w podłodze. Powinni wynająć
jakiegoś speca od naprawy, zanim ktoś się zabije przez te wszechobecne usterki.
Będąc już u siebie położył się na łóżku i zaczął wpatrywał w sufit, jak gdyby
był w stanie udzielić mu odpowiedzi.
Sądząc po
krzykach karczmarza dochodzących zza okna, znowu ktoś urządzał u niego w lokalu
burdę. W chwilach takich jak ta tęsknił za domem. Za ciszą przerywaną jedynie
nocnymi cykadami i pojedynczymi pohukiwaniami. To nie wróci, a mimo tego lubił
wyobrażać sobie, że jeszcze kiedyś podbiegnie do werandy, a od progu będą
czekać na niego rodzice.
Płochliwe cienie
umykają mglistemu uczuciu, a krucze skrzydła smagane delikatnymi podmuchami
roztaczają nad ludzkimi duszami pieczę, przeprowadzając je na czas trwania
królowania księżyca w krainy tak odległe, że nie dostrzegalne.
Nie może
liczyć na ich łaskę. Pożerany i powoli trawiony przez brudne macki przeszłości
czeka aż nadejdzie moment ulgi, kiedy to błogie skrzydła pozwolą mu uciec choć
na chwilę. Chowa się pod nimi jak dziecko pod matczyną spódnicą. Jest to
uczucie nieodwzajemnione i za każdym razem spotkanie dobiega końca. Pozostaje mu
tylko niecierpliwe czekanie na moment, w którym znowu zapadnie zmrok.
W eteryczny
romans ciszy z ciemnością wkrada się dysonans, gdy na korytarzu ktoś wpada na
tę samą feralną deskę, na którą przed paroma godzinami wpadł on. Skrzypienie wyrywa
go ze stanu półświadomości, w którym się znajdował. Wstaje z łóżka i ostrożnie stawiając
kroki, idzie powoli w kierunku źródła hałasu.
Na tym
piętrze mieszkają obecnie tylko dwie osoby, dlatego nietrudno mu się domyślić,
komu zebrało się na nocne wycieczki. Wychyla się i widząc, że Shizuo kieruje
się w stronę inną niż ta, po której jest łazienka wraca się szybko po swojego
Colta i postanawia na wszelki wypadek go śledzić. Idiota zamierza iść na dwór,
a nie wziął ze sobą nawet głupiego sztyletu, więc może się okazać, że pomoc
będzie mu potrzebna.
Niezauważony
podąża jego śladem, pozostając w odległości kilku metrów. Nawet o tej porze co
i raz przemyka obok jakaś dorożka. Chmury całkiem przesłoniły tarczę księżyca,
który jeszcze przed chwilą całkiem wyraźnie widniał na nocnym niebie. Gdyby nie
światło padające z latarni ulicznych, pewnie nie byłoby widać kompletnie nic.
Lekko
siąpi, a w dodatku wieje, przez co kuli się, próbując szczelniej opatulić
zmarznięte ciało płaszczem. Jego uwagę zwraca jakiś rumor dobiegający z
pobliskiego zaułka i ledwo udaje mu się odskoczyć, gdy miejscowy pijaczyna obiera
sobie jego głowę za cel. Gdyby jeszcze ignorowanie typów takiego pokroju
skutkowało.
Wyraźnie
pijany mężczyzna, zataczając się wykrzykuje w jego kierunku obelgi, a z braku
większej ilości butelek pod ręką, zaczyna rzucać przedmiotami wyciąganymi ze
śmietników oraz po prostu leżącymi na ulicy.
Nie
chcąc się z nim bić decyduje się na szybkie przejście przez zaplecze do wyjścia
głównego jakiegoś magazynu. Trzeba przyznać, że jak większość takich budynków
zbyt przytulny nie był. Wręcz emanował aurą bazy czarnych charakterów. Nie
pomylił się. Po spojrzeniu w dół zauważył błąkającego się małego czarnego
kotka.
-
Co tu robisz malutki?
-
Miał.
-
Co ty na to, żebym cię ze sobą wziął mały? Tylko w czym by cię nieść tak, żebyś
nie zmókł? O, tam jest karton. Chwilowo w nim posiedzisz, a w kamienicy wypuszczę
cię i będziesz mógł pozwiedzać. Pokaże cię temu smutasowi Shizuo, może się
trochę rozweseli. Shizuo! Zapomniałem!
Czym
prędzej włożył kota do tymczasowego środka podróży i biegiem ruszył do wyjścia,
po czym biegnąc między uliczkami dotarł do miejsca, w którym powinien być jego
obiekt śledztwa. Problem w tym, że go tu nie było. Nie zacznie nawoływać, bo
jak niby miałby się później z tego wytłumaczyć? „ A wiesz, tak sobie
pomyślałem, że cię pośledzę. Tak robią prawdziwi przyjaciele. I zaufaj mi, wcale
nie jestem chorym zboczeńcem, który chciał cię zgwałcić w krzakach. „.
Dookoła
było sporo domów, biblioteka, szpital i park, choć chyba bardziej zasługiwał na
miano dzikiego miejskiego lasu. Od bardzo dawna nikt się nim nie zajmował i
trochę podupadł. No po prostu pięknie. Zgubił go, kota tak wytrzęsło od
biegania, że został z niego chyba tylko koci shake, spocił się, było zimno, a
coś sromotnie capiło.
Co
w takiej sytuacji należy zrobić? Po pierwsze postawić kota, żeby nie narażać go
na ryzyko, a po drugie iść do podejrzanego lasku, z którego wali. Chwycił w
dłoń rewolwer i zagłębił się między drzewa. Miał wrażenie, że słyszy rozmowę. Chyba
to, że nigdy nie udaje mu się rozróżnić słów jest jego przekleństwem.
Najwidoczniej
jednak rozmówcy nie pałali do siebie nadzwyczajną sympatią, bo teraz wyraźnie
słyszał wrzaski i dźwięki uderzeń. Gdy coś takiego nagle milknie, zdajesz sobie
sprawę, że musiało stać się coś złego.
Tchnięty
złym przeczuciem zaczął przedzierać się przez chaszcze. Cholera, krew na
trawie. Niedobrze, bardzo niedobrze. Zaczynał powoli panikować i czuł jak się trzęsie.
Ale nie może zachować się jak tchórz. Gdy wreszcie zauważył znajomą sylwetkę
poczuł ulgę.
Szybko
przerodziła się jednak w przerażenie, gdy uświadomił sobie w jakim stanie ten
drugi się znajduje. Zaczął odrywać kawałki swojej koszuli, chcąc prowizorycznie
zatamować krwawienia. Gdy trzymały się jako tako, zaczął biec w stronę
szpitala. W duchu modlił się tylko o to, by nie okazało się za późno.